Do
Padwy śpieszyliśmy się na konkretną godzinę, bowiem mieliśmy zarezerwowane i opłacone wejście do kaplicy Scrovegnich o określonej porze. Ale nie obyło się bez przygód. Hotel mieliśmy zarezerwowany (a przynajmniej tak nam się wydawało) bliziutko bazyliki św. Antoniego. Tymczasem nie bardzo mogliśmy znaleźć dojazd do tego miejsca, mimo iż wydawało się nam, że je widzimy. Ratowaliśmy się zatem telefonem do hotelu. I tu dwie przykre niespodzianki - pomyliliśmy dni rezerwując i nasza rezerwacja wygasła, ale na szczęście mieli miejsce. Po drugie to co widzimy to inny kościół -
Santa Giustina, (nota bene poświęcony męczennicy-dziewicy ściętej mieczem za czasów Dioklecjana) na największym placu Włoch -
Prato della Valle. Recepcjonistka z hotelu pełniła więc zdalnie funkcję nawigatora satelitarnego i dzięki dokładnym radom i znajomości angielskiego doprowadziła nas do celu. Czyli nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło ;-).
Naszym pierwszym celem nie była jednak bazylika, a nieco oddalona od ścisłego centrum
Cappella Scrovegni z freskami
Giotta. I w tym przypadku trzeba zrobić wcześniejszą rezerwację z odpowiednim wyprzedzeniem, a ponadto opłacić ją z góry. Rezerwacja dotyczy konkretnego dnia i godziny, co jest związane z ograniczoną ilością zwiedzających i ściśle ograniczonym czasem dla każdej grupy. I w tym przypadku wejście do kaplicy z freskami poprzedza ‘kwarantanna’ w celu schłodzenia naszych ciał i uniknięcia efektu parowania we wnętrzu. Podobnie jak w Mediolanie obowiązuje całkowity zakaz filmowania i fotografowania.
Freski są jednak niesamowite i jak trafnie wykazano w filmie poprzedzającym zwiedzanie wywarły wpływ na wszystkich późniejszych artystów włoskiego renesansu. Całe
wnętrze kaplicy jest nimi pokryte. Znakomicie zachowały się kolory a biblijne przedstawienie są łatwe do rozszyfrowania. Kolejny obiekt z kategorii ‘must see’.
Minąwszy pobliski kościół Eremitani, zbombardowany podczas II wojny światowej, udaliśmy się na lunch w samoobsługowej baro-restauracji.
Musieliśmy następnie powrócić do centrum. Przeszliśmy przez ciąg placów z ciekawymi budowlami publicznymi. Przy pierwszym – Piazza dei Signorii, z ciekawą wenecką Loggią della Gran Guardia, wstąpiliśmy do yoghurterii w północnej pierzei. Jogurt włoski nie przypomina tego, co my znamy pod tą nazwa, ale bardzo nam smakował. Pomiędzy dwoma Piazza - della Fruta (owoców) i della Erbe (warzyw) stoi imponujący
Palazzo della Ragione, niezwykle średniowieczna siedziba sądu. Stamtąd przeszliśmy do Piazza del Duomo, gdzie niezbyt ciekawa
katedra (z zewnątrz nijaka ceglana fasada, wewnątrz zbarokizowana - najciekawsze są współczesne rzeźby przed ołtarzem) sąsiaduje z XII-wiecznym romańskim
baptysterium, ze znakomicie zachowanymi
freskami Giusta de’Manabuoi z końca XIV w. Oczywiście i tu obowiązuje zakaz fotografowania.
Wreszcie powróciliśmy na Piazza del Santo, czyli przed bazylikę. Santo, to oczywiście
św. Antoni, zwany Padewskim, w rzeczywistości Portugalczyk z Lizbony. Ale nikt o tym, poza jego rodakami, oczywiście nie pamięta. Zanim weszliśmy do bazyliki – aby Padova Card nie poszła na marne ;-) - zwiedziliśmy jeszcze dwa pobliskie Oratoria – del Santo i di San Giorgio. Również i tu główną atrakcją są
freski – z końca XIV i początku XVI w. (Tycjana). Jednak żadne z padewskich fresków nie dorównują tym Giotta. Przed bazyliką stoi jednak z najsłynniejszych europejskich rzeźb – brązowy pomnik Erasma de Narni, zwanego
Gattamelatą autorstwa
Donatella. Była to pierwsza nowożytna
statua equestra. Ówcześni Włosi myśleli mylnie, że pierwsza od czasów starożytności, co było oczywistą nieprawdą (no chyba, że w Italii).
Bazylika jest dość specyficzną świątynią. Biorąc pod uwagę czas ukończenia budowy powinna być gotycka, ale zdecydowanie bardziej rzucają się w oczy elementy romańskie i ... bizantyjskie. W końcu bliskość Wenecji, niegdyś lenna Konstantynopola a później powiązanego z nią handlowo zobowiązywała. Bazylika jest najbardziej ... polskim miejscem we Włoszech, jakie widzieliśmy. Napisy informacyjne były też w naszym języku zaś w niektórych kaplicach były różne polonica. Zapewne efekt polskich pielgrzymek. Największe i dość makabryczne wrażenia robią relikwie
świętego – szczególnie jego .... struny głosowe :-P I tu obowiązywał zakaz fotografowania.
Z bazyliki, już o zachodzie słońca wróciliśmy do centrum, w stronę
uniwersytetu. Tu dostaliśmy SMSem wiadomość o złocie Otylii Jędrzejczak i brązie Sylwii Gruchały na
Olimpiadzie w Atenach. Ozłociło nam to niemożność sfotografowania w półmroku czołowej uczelni włoskiego renesansu o największym chyba udziale rodaków wśród absolwentów oraz
Cafe Pedrocchi.