Niedziela była dniem zmiennej pogody. Wiatr na przemian przynosił i rozwiewał chmury. Na początek obejrzeliśmy prywatne muzeum – Ny Carlsberg Glyptotek. Nazwa jest nieprzypadkowa, placówkę założył bowiem
Carl Jacobsen, fundator słynnych browarów. Udało mu się zgromadzić znakomite zbiory rzeźby i malarstwa, m.in. impresjonistów. Mijając
Tivoli i ratusz, udaliśmy się do
katedry. Zaprojektował ją w stylu klasycystycznym Christian Hansen, duński architekt klasycystyczny, autor m.in. przeróbki
Christianborga. Z kolei dekoracja rzeźbiarska jest oczywiście dziełem
Thorvaldsena. Płaskorzeźby na tympanonie zapowiadają wystrój wnętrza. W centralnym punkcie nad ołtarzem znajduje się słynny Chrystus kopenhaski Thorvaldsena, zaś w nawach po sześciu apostołów z każdej strony. W bocznej nawie ponadto popiersie – autoportret rzeźbiarza. Ogółem katedra jest bardzo jednorodna stylistycznie i nie upstrzona żadnym figurkowo-oleodrukowym śmieciem. Taki wystrój wnętrza sprzyja na pewno skupieniu i modlitwie, a przy tym jest niezwykle estetyczny, harmonijny i funkcjonalny.
Kolejnym ‘punktem programu’ była Rundetarn, czyli okrągła wieża, przy dawnym kościele, jeden z punktów widokowych. Wchodzi się na nią rozległym podejściem wokół środka walca, o niewielkim nachyleniu, tak, by możliwy był wjazd konno (a legendy mówią nawet o powozie Katarzyny I, żony cara Piotra I). Warto było, bo w tej części centrum był to jedyny punkt obserwacyjny. Nieopodal
okrągłej wieży znajduje się Muzeum Erotyki, czyli atrakcja dla turystów, szczególnie z krajów muzułmańskich.
Obiad (lunch) zjedliśmy w restauracji 'Det Lille Apothek', podobno ulubionej Andersena.
Spacerkiem przeszliśmy do placu Kongens Nytorv z budynkiem Opery (starej, bo nowa była już na ukończeniu) oraz park Kongens Have do pałacu
Rosenborg. Wzniesiony w stylu manieryzmu niderlandzkiego niewątpliwie jest najpiękniejszą stołeczną rezydencją, przewyższającą królewski
Amalienborg i parlamentarny Christianborg. Budowę zlecił Christian IV, ekscentryczny monarcha, który w tym pałacu dokonał żywota.
Następnie udaliśmy się do Państwowego Muzeum Sztuki. Mieliśmy duże szczęście, bo oprócz znakomitych zbiorów sztuki własnej i zachodniej (m.in. Mantegna, Rubens, Matisse, Emil Nolde) trafiliśmy na wystawę obrazów
J.M.W. Turnera, angielskiego malarza z połowy XIX w., jednego z prekursorów impresjonizmu i patrona dorocznej nagrody dla brytyjskich plastyków.
Po wyjściu czekaliśmy chwilę na autobus, który miał nas zawieźć jak najbliżej
Małej Syrenki, ale w końcu ruszyliśmy na piechotę. I był to dobry pomysł, bo dzięki temu przeszliśmy przez osiedle Nyboder, jedno s pierwszych osiedli robotniczych. Składało się ono z parterowych szeregowych domków, wzniesionych dla królewskich marynarzy oraz
park Kastellet, na terenie dawnego fortu o tej samej nazwie. Fort obeszliśmy wzdłuż fosy, podziwiając m.in. wiatrak oraz działa.
Mała Syrenka była umiejscowiona nieopodal, na głazie przy brzegu morza. Wokół niej kłębiły się tłumy turystów robiących sobie zdjęcia z bohaterką
baśni Andersena. Brzegiem przeszliśmy w stronę
fontanny Gefion. Przedstawia ona orzącą pługiem boginię, poganiającą cztery woły. Według legendy, zamieniła w nie czterech synów, by w ciągu nocy zaorać kawał ziemi równy wielkości jeziora Wetter w Szwecji. Darowany jej i rzucony w morze utworzył Zelandię, na której jest położona duńska stolica. Tuż obok znajduje się neogotycki anglikański
kościół św. Albana, a kilkaset metrów dalej świątynie katolicka i prawosławna. Nikomu nie przeszkadza, że znajdują się niedaleko od pałacu królewskiego. Tolerancja wyznaniowa jest dla Duńczyków oczywistością od przeszło dwóch stuleci. Najciekawszą świątynią w okolicy jest jednak Marmorenkirke, czyli kościół św. Fryderyka, owalny z neobarokową kopuła. Zamyka ulicę, która wychodzi na plac, na którym znajduje się pałac królewski –
Amalienborg. To cztery budynki symetrycznie otaczające pałac. Akurat trafiliśmy na zmianę warty.
Wreszcie, już w okolicach zachodu słońca trafiliśmy na
Nyhavn, czyli najbardziej malowniczy zakątek Kopenhagi. Jest to kanał portowy, otoczony ładnymi, kolorowymi kamieniczkami (niegdyś w znacznej części domami uciech ;-)). W jednej z tych kamienic mieszkał kilka lat Andersen. Dziś kanał już nie pełni funkcji portowych, a jedynie jest przystanią łodzi wycieczkowych, zaś niemal w każdej z kamieniczek jest lokal gastronomiczny. Wylot
Nyhavn to także dobry punk obserwacyjny, m.in. na nowy budynek Opery czy też dawne silosy, składy i magazyny, adaptowane na hotele etc. Piękne miejsce, do którego postanowiliśmy jeszcze wrócić.