Jeżeli 15 sierpnia wypada w niedzielę, to Włosi mają wolne w poniedziałek. A to oznaczało, że nasz plan taniego wypożyczenia samochodu z lokalnego biura spalił na panewce. Co gorsza – jedynym miejsce, gdzie tego dnia działały rent a car były lotniska, a tak są tylko wypożyczalnie sieciowe. Wybraliśmy najbliższe –
Mediolan Linate. Najtańszą (ale i tak droższą od spodziewanej) ofertę miał Hertz. Niestety, we Włoszech są dopłaty za zwrot w innym miejscu (inaczej niż w Hiszpanii, Portugalii czy UK). Ponieważ dane Eurostatu jednoznacznie potwierdzają, że Włosi to najgorsi kierowcy Europy (co jest zbieżne z naszymi doświadczeniami), dopłaciliśmy nawet za dodatkowe ubezpieczenie. W końcu Corsą ruszyliśmy w stronę
jeziora Garda. Z przewodnikowych opisów najbardziej zachęcająco (uwzględniając ceny oczywiście) prezentowało się
Torri del Benaco na wschodnim brzegu. I chociaż byliśmy już w regionie
Veneto /Wenecja Euganejska/ (jezioro graniczy z trzema regionami), to czuliśmy się jak w ...
Trydencie-Górnej Adydze, czyli południowym Tyrolu (do którego to regionu przynależy tylko północ akwenu). Dominowały dwa napisy ‘zimmer’ i ‘zimmer frei’. Nie całkiem ‘frei’, gdy właściciele dowiadywali się, że chodzi o tylko jedną noc, ale w końcu coś znaleźliśmy w czwartym czy piątym hotelu bądź pensjonacie spośród tych, w których pytaliśmy. Poza centrum miasteczka i pokoik mały, ale za to z widokiem na jezioro :-). Ogólnie widać, że lago di Garda upodobali sobie niemieckojęzyczni turyści (być może po części z włoskiego Trydentu) i ten język był widoczny i słyszalny na równi z włoskim. Torri del Benaco to malownicze miasteczko z gotyckim zamkiem rodu
Scaligerich, którzy będą nam jeszcze towarzyszyć w trakcie wyprawy. Ciekawostka jest fakt, że Wenecja toczyła kiedyś bitwy ‘morskie;’ a tym jeziorze. Lunch zjedliśmy w lokalu bezpośrednio nad jeziorem. Postawiliśmy na specjalności domu, czyli ‘pizza de la casa’ i pasta de la casa’. To wszędzie jest co innego i niemal wszędzie smaczne. Następnie postanowiliśmy objechać jezioro, co jest zadaniem na co najmniej cały dzień, a nie pól dnia, jak się okazało. Do tego jeszcze od razu udaliśmy się na północ, co też nie było najlepszym rozwiązaniem.