Po zabawie przyszedł czas zwiedzania, czemu wyraźnie sprzyjała pogoda. Gdy się obudziliśmy powitało nas słońce, a do tego było kilka stopni cieplej niż poprzedniego dnia. Zróżnicowane śniadanie (nie tylko pieczywo, wędlina i nabiał, ale też dużo warzyw i owoce) było pięknie podane a przy tym oczywiście bez trudu zaspokoiło nie tylko nasz głód. Ruszyliśmy więc na poznanie
Goslar, a szczególnie starówki wpisanej na listę Unesco. Miasto położone jest już praktycznie w górach Harz, pośród zalesionych wzgórz. Rozpoczęliśmy od krypty (Domvorhalle) – jedynej pozostałości po katedrze rozebranej na początku XIX w. ciekawy romański portal z polichromowanymi rzeźbami. Wnętrze osłonięte szkłem. Następnie skierowaliśmy się w stronę
palatium cesarskiego (Kaiserpfalz), najstarszego zachowanego świeckiego romańskiego budynku w Niemczech. A odnowionego tak, że wygląda, jakby protokół odbioru podpisano kilka dni wcześniej. Przed budynkiem dwa posągi z epoki grynderskiej –
Fryderyka Barbarossy, który według legendy spoczywa po drugiej stornie gór Harz w Kyffahuser. Do legendy, zgodnie z którą ma się zbudzić nawiązywał bohater drugiego pomnika –
Wilhelm I, cesarz, którzy zjednoczył Niemcy i doczekał się przydomka der Grosse na cokole. Zresztą szerzony po zjednoczeniu kult tego cesarza jest widoczny i w innych niemieckich miejscowościach, o czym przy innej okazji. We wnętrzu – co zrozumiała – niewiele zachowało się z oryginalnego wystroju. Dominują właśnie polichromie z XIX w., których tematem są … właśnie Barbarossa i Wilhelm I. Nie wolno ich przy tym fotografować. Po wyjściu z palatium w ogrodach zauważyliśmy jeszcze dwie ciekawe rzeźby. Pierwsza upamiętniała wypędzonych w czasie II wojny – Goslar jako prawie graniczne miasto bliziutko NRD było po wojnie siedzibą obozu dla przesiedleńców. Z kolegi na tyłach obiektu zauważyliśmy ciekawą rzeźbę
Henry Moore'a - 'Wojownik z Goslar'. Dalej ogrodami, mijając plac zabaw dla dzieci wróciliśmy do miasta okrężną drogą.
Wybraliśmy się na dawne zachodnie przedmieście w stronę Frankenbergerkirche czyli kościoła św. Piotra i Pawła. Po drodze minęliśmy całe ciągu ulic z pruskiego muru. Większość budynków miała uwidocznione daty budowy – przeważały te z końca XVI i XVII wieku. W kościele, ewangelickim oczywiście, zachowało się dużo ciekawych elementów, m.in. rzeźbiony ołtarz, krucyfiks, w którym do wyrzeźbionej głowy Chrystusa przymocowano autentyczne włosy (podobno to było częste na tych terenach) czy średniowieczne polichromie na romańskim chórze.
Główną ulicą, oczywiście z pruskiego muru, wróciliśmy do centrum. Wyznacza je Marktkirche św. Kosmy i Damiana, także ewangelicki. Warto było wejść na wieżę, by zobaczyć panoramę miasta ze wszystkich storn, na tle wzgórz Harzu. Widać było, że większość dachów jest ryta
łupkiem (bliskość budulca), a nie dachówką. Z tej perspektywy pięknie prezentuje się cesarskie palatium. Na placyku obok ratusza znajdują się szczególnie efektownie zdobione budynki z fachwerku z charakterystycznymi wykuszami, umieszczonymi na ostatniej kondygnacji. Mają nawet własne nazwy jak Brusttuch czy Bäckergildehaus. Mimo wczesnej pory festyn trwał w najlepsze, co wykorzystaliśmy na posiłek. Idąc kolejnymi ulicami z fachwerku zwiedziliśmy dwa kolejne romańskie kolejne kościoły - ewangelicki Neuwerkkirche i Jakobikirche, jedyny katolicki w mieście. Wreszcie dotarliśmy aż do dawnych murów. W ich pobliżu stała rzeźba autorstwa kolumbijskiego artysty
Fernando Botero. To kolejny wybitny współczesny rzeźbiarz, który przyczynia się do wzbogacenia małego Goslar wielką sztuką. Wczesnym popołudniem ruszyliśmy dalej, bo plan był napięty a czasu mało. A szkoda, bo moglibyśmy z przyjemnością zostać w gościnnym i pięknym Goslar jeszcze dłużej.