Aczkolwiek nasz hotel w
Quedlinburgu (Am Dippeplatz) mieścił się przy jednej z głównych ulic (Breite Strasse), to jednak dotarcie do niego było nie lada problemem. Przebudowy ulic i związane z tym zakazy wjazdu tudzież skrętu spowodowały, że krążyliśmy po mieście nie mogąc trafić na ulicę, którą widzieliśmy. Gdy wreszcie dotarliśmy, okazało się, że .... parking jest na tyłach i znów musieliśmy kluczyć by tam dojechać. W recepcji nikt oczywiście nie mówił po angielsku, ale na szczęście byliśmy na to przygotowani. Co ciekawsze – część personelu znała parę słów po polsku (dzień dobry, smacznego, dziękuje, do widzenia). To zapewne efekt wieloletniego pobytu polskich konserwatorów z PKZ w Toruniu, którzy rewaloryzowali bezcenny
Quedlinburski fachwerk z listy Unesco. Nie do końca im się chyba udało, bo sporo kamieniczek czeka jeszcze na generalny remont, a niektóre wręcz na ratunek. Zupełnie inaczej niż w Goslar, gdzie niemal wszystkie wyglądają jak nowe i tylko daty budowy przypominają o ich wieku. Tu za to wydawały się w swoim zużyciu bardziej autentyczne.
Po spacerze uliczkami z pruskiego muru zapragnęliśmy coś zjeść. A tu niespodzianka – sobota wieczór i na pustym rynku personel zwija poustawiane parasole ogródków knajpianych, nawet najdroższego w mieście hotelu Teofano. Cóż za kontrast z gwarnym do późnej nocy Goslar. W tej sytuacji naprawdę niełatwo było znaleźć czynny lokal. Ale tam gdzie apatyczni wschodni Niemcy nie wykazują inicjatywy wkroczyli przedstawiciele nowych mniejszości – czynni byli Grek, Turek i Wietnamczyk. Wybraliśmy tego pierwszego i nie pożałowaliśmy. Nie miał dużego obłożenia, więc zapewne aby nas zachęcić przynoszono nam bonusy w postaci sznapsa do każdej zamawianej potrawy. Bardzo nam to poprawiło humor i odbiór tego pięknego miasta.