Nasz spacer po Amsterdamie właściwie rozpoczął się na
Leidsplein.Jest to jeden z placów nad kanałami, będący przy okazji węzłem komunikacyjnym. Obok znajduje się kolejny plac. Upamiętniający
Maxa Euwe, jedynego w historii Holendra – szachowego mistrza świata. Jego mini-pomnik (w zasadzie popiersie na cokole), spoglądał na graczy przesuwających figury na narysowanej na chodniku szachownicy …
Niedziela w centrum wyglądała zupełnie inaczej niż w Polsce. Mnóstwo ludzi, pieszych i rowerzystów, idących i jadących niemal obok tramwajów. Do tego jeszcze nie byliśmy przyzwyczajeni do chodnikowego dyktatu cyklistów ;-). Czynne były też oczywiście knajpy i sklepy z holenderskimi pamiątkami, i to zarówno tymi tradycyjnymi (saboty, wiatraki etc.) jak i współczesnymi (sklepy dla osób odmiennej orientacji seksualnej) oraz oczywiście
coffee shopy ;-).
W ten sposób, spacerując m.in. wzdłuż kanałów, doszliśmy do Amsterdamskiego Begijnhofu.
Beginaże były typowo niderlandzką instytucją, wywodzącą się ze średniowiecza. Prowadzące je beginki miały na tyle dobrą opinię, że nawet po zwycięstwie reformacji w Amsterdamie, tamtejszy Begijnhof był przez kilkadziesiąt lat nadal katolicki. Później przeszedł w ręce angielskich purytanów, co potwierdza nadal czynny kościół, z ciekawym protestanckim wyposażeniem i witrażami. Właściwa Holendrom tolerancja oraz obecna laicyzacja spowodowały, że na terenie beginażu powstała też kaplica katolicka. Zaś całe miejsce na tle tętniącego zgiełkiem Amsterdamu wydaje się oazą spokoju i zieleni.
Mijając pchli targ dotarliśmy na
plac Dam - w zasadzie najściślejsze centrum miasta. I miejsce, które absolutnie nie zachwyca. Zamyka go
pałac królewski, czyli dawny ratusz miejski projektu Jacoba van Campena z końca XVII wieku. Prostopadle do niego usytuowany jest
Nieuwe Kerk, niegdyś głowna ewangelicko-reformowana (kalwińska) świątynia miasta, od przeszło trzech dekad zdesakralizowana. Obecnie jest to obiekt muzealny, sala koncertowa i ew. miejsce zaślubin par królewskich lub następców tronu. Pozostałe pierzeje placu zamyka Muzeum Figur Woskowych oraz Hotel Krasnopolsky.
Z kolei
Westerkerk, ulokowany na jednym z kanałów na północny zachód od Dam, zachował charakter sakralny, mimo tego, ze i w nim odbywają się koncerty. W każdym razie na pewno odbywają się w nim nabożeństwa Holenderskiego Kościoła Reformowanego (NH). Świątynia, zbudowana w stylu protestanckiego baroku, niestety była już zamknięta i nie mogliśmy podziwiać jej wnętrza, organów ani też widoku z najwyższej w mieście wieży kościelnej. Ale to nie
Westerkerk jest największą atrakcją turystyczną okolicy i nie on był głównym celem naszego spaceru.
Na tyłach kościoła znajduje się niewielki pomnik
Anny Frank. Kilkanaście metrów dalej jej
muzeum – dom, w którym się ukrywała. Wewnątrz nie można robić zdjęć – to dobrze. Może dzięki temu wielu odwiedzających zamiast uwiecznienia siebie na tle znanej postaci, wczuje się w sytuację Anny i ukrywających się członków jej rodziny. Dla nas – chociaż znaliśmy historię Anny i jej dziennik – wizyta w
Muzeum Anny Frank była wstrząsająca. Dołączyliśmy znalezione w internecie przemówienie ojca Anny - Otto Franka, to samo, które jest prezentowane w muzeum.
Na zakończenie dnia wstąpiliśmy do polecanej przez przewodniki (słusznie) naleśnikarni, ok. 200 metrów od Domu Anny Frank. I tam po raz drugi spotkaliśmy Amerykanów, którym (i którzy nam) robiliśmy zdjęcie wczesnym popołudniem. ;-).