Z Hampton Court udaliśmy się do
Harrodsa, czyli sklepu, w którym wypada choć raz być. I tu focenie jest zakazane. Kupiliśmy sobie coś na pamiątkę, ale wystawka nt. Lady Diany i jej ostatniego towarzysza życia, syna właściciela sklepu, nas nie zainteresowała. Ogólnie miejsce przereklamowane.
Kolejnym punktem programu, zaaranżowanym przez londyńską koleżankę, była wizyta w klubie. Wybrała znany lokal w Covent Garden. Niestety, jedno z nas nie było w stanie znieść nadmiernego hałasu, a drugie migającego światła, więc dość szybko odłączyliśmy się od grupy. Dojechaliśmy na
Piccadilly Circus, gdzie poprzednio kupiliśmy w sklepie płyty jazzowe dla mojego taty. Sklep był, ale już nie Tower Records, a Virgin Megastore. Asortyment na szczęście się nie zmienił i znaleźliśmy coś na prezent. Przespacerowaliśmy się jeszcze po okolicy i wróciliśmy do hotelu.