Hampton Court jest zarządzana przez tą samą instytucję co Tower, a więc bilety są naprawdę drogie. Tym większa była nasza radość, że nic nie zapłaciliśmy a także byliśmy podwiezieni pod sam pałac. Składa się on z dwóch części. Pierwsza pochodzi z XVI w. i zbudował ją kardynał Wolsey, który następnie przekazał ją Henrykowi VIII. Jest to więc budowla w tzw.
stylu Tudorów, z elementami pseduoobronnymi. Szczególnie efektownie prezentują się wieżyczki i kominy. W kuchni spotkaliśmy kucharzy w strojach z epoki, ale nasz ówczesny aparacik nie za dobrze radził sobie we wnętrzach. Reszta pomieszczeń, oprócz kaplicy, pełni funkcje muzeum a eksponowane płótna z okresu renesansu prezentują naprawdę świetny poziom. M.in. Hans Holbein młodszy, Lucas Cranach, Tintoretto, Tycjan i inni.
Drugą część pałacu zaprojektował
Christopher Wren w stylu barokowym. Mimo zastosowania tego samego budulca – czerwonej cegły – różnice są widoczne. Część barokowa wychodzi na ogród i staw. Tu trafiliśmy na jedyne w ciągu naszego całego pobytu pogorszenie pogody. Na szczęście trwało ono mniej niż godzinę. W tym czasie zjedliśmy w lokalnej jadłodajni (baro-restauracja jak w podobnych muzeach). Następnie kontynuowaliśmy wizytę w ogrodach. Ciekawostką jest labirynt z żywopłotów. Musieliśmy nieźle pogłówkować, by się w nim znaleźć.