Kolejny dzień rozpoczęliśmy – jak zwykle – od starówki, a konkretnie jej północnej części - St. Paul. Kładką pasarelle St. Vincent przeszliśmy Saone i powróciliśmy na Presquille. Naszym celem było znajdujące się przy pl. des Terraux - Musee de Beaux Arts. z bardzo ciekawą kolekcją malarstwa i rzeźby. Nam najbardziej podobały się m.in.
Św. Franciszek Zurbarana,
Autoportret Simona Voueta, satyryczne przedstawienie
Dwóch Adwokatów Honore Daumiera i
Tancerki Degasa. Czas przeznaczony na zwiedzenie muzeum nie nie był dla nas i powinien być dla nikogo czasem straconym :-).
Po wyjściu udaliśmy się na północ. Krętymi, stromymi drogami, często będącymi po prostu schodkami, dostaliśmy się do dzielnicy Croix Rousse, fragmentu miasta o ciekawej historii i kolorycie. Po drodze mijaliśmy kolejne kamienice, kościoły i starożytne wykopaliska. Na głównym placu stoi pomnik
Josepha Marie Jacquarda, wynalazcy
urządzenia, które dało pracę mieszkańcom dzielnicy, a naszym paniom nowy rodzaj tkaniny –
żakard. Wynalazek wpłynął także na architektoniczny kształt dzielnicy - domy miały wysokie kondygnacje, aby mieszkający w nich tkacze mogli pomieścić maszyny, na których produkowali płótno. Rękodzieło traciło chyba na opłacalności, skoro w latach 1831 i 1834 tkacze wzniecili krwawo stłumione
powstania. Za czasów komuny katowano nas nimi w podręcznikach historii, jako zwiastunami świetlanej marksistowsko-leninowskiej przyszłości, ale było to oczywiste nadużycie, albowiem wśród tkaczy dominowali … właściciele niewielkich warsztatów, czyli pogardzane przez marksistów drobnomieszczaństwo. Dziś nikt nie produkuje tu żadnych tkanin, a dzielnica jest modna wśród środowisk artystycznych i kontestatorskich.
Rozciągają się stąd piękne widoki na cały Lyon – zarówno Fourviere, starówkę, Presquille jak i współczesny Rive Gauche. .
Chcieliśmy znaleźć kolejny mural – La Mure des Canuts – poświęcony tradycjom tkackim i znaleźliśmy, ale nie wiedzieliśmy, czy to ten właściwy (raczej nie). Tym razem iluzjonistyczny fresk na ślepej ścianie kamienicy imitował schody, domy oraz zakłady usługowe. Zamiast znanych postaci – umieszczono w skali 1:1 zwykłych lyończyków, w modnych strojach i takie symbole współczesności jak samochód czy bankomat. Bo
mural przecież nie musi odnosić się do historii ;-).
W Croix Rousse zjedliśmy lunch. Lyończycy uważają swoje miasto za gastronomiczną stolice Francji. Nie oni jedni oczywiście … i nie bezzasadnie. Kulinaria niewątpliwie w wielu krajach są atrakcją samą w sobie, a w ojczyźnie Rabelais to wręcz lektura obowiązkowa. W Europie kuchni francuskiej w zakresie zróżnicowania może dorównać chyba tylko hiszpańska, zaś w zakresie wykwintności – żadna. Restauracja (zwana tu le bouchon) to dla mieszkańców Lyonu (jak i chyba wszystkich Francuzów) miejsce poszukiwania doznań smakowych i estetycznych, a nie tylko zaspokojenia potrzeb egzystencjalnych. Jak pisał
Michel Montignac – w USA wszyscy mówią o odchudzaniu, a ulice są pełne grubasów. We Francji wszyscy mówią o jedzeniu, a ulice są pełne ludzi szczupłych. I chociaż spróbowaliśmy tylko kilku spośród specjałów lyońskich spróbowaliśmy (w tym kiełbasek
andouliette – z podrobów wieprzowych, ale znakomita :-)), ani razu nie byliśmy zawiedzeni. Tak samo jak winem z regionu Rodanu (na beaujolais było jeszcze za wcześnie).
Gdy schodziliśmy do centrum złapała nas ulewa. Schodzenie w deszczu po mokrych schodach nie było zbyt pociągającą perspektywa i trochę czasu spędziliśmy stojąc w jednej z bram. Na szczęście w końcu deszcz ustał, a niebo rozpogodziło się. Powróciliśmy więc do Presquille. Idąc bulwarem wzdłuż Saony doszliśmy do kolejnego budynku z ciekawym muralem – La Bbliotheque de la Cite. I tu zastosowano technikę iluzjonistyczną ;-).
Popołudniowe słońce i przejrzyste po deszczu powietrze skłoniło nas do spaceru po obu stronach Saony.