Ostatniego dnia źle rozplanowaliśmy czas. Najpierw znacznie dłużej niż się spodziewaliśmy jechaliśmy do
Musee Marmottan. Jest tam niesamowity zbiór obrazów
Claude Monet'a. Tam znajduje się płótno '
Impresja – wschód słońca', którego tytuł dał nazwę całemu kierunkowi – impresjonizmowi. Oprócz tego mogliśmy obejrzeć mnóstwo '
Nenufarów' i widoków z
Giverny, ulubionej miejscowości malarza. Samo muzeum znajduje się w zachodniej – XVI dzielnicy – jednej z tzw. 'pięknych dzielnic'. To ciekawe, że z reguły lepsze dzielnice są ulokowane w zachodnich częściach metropolii (Londyn Paryż, Berlin), zaś 'East Endy' są uważane za dużo gorsze okolice.
Równie długo trwała nasza podróż na
Place des Vosges, czyli plac Wogezów. Ciekawe rozwiązanie – barokowe, symetryczne budynki okalają równy skwer. Nazwa wywodzi się od pierwszego departamentu, który zebrał dla Napoleona podwyższone podatki.
Wreszcie ostatnim akordem naszej podróży był kolejny obiad u 'Leona z Brukseli' na placu Pigalle. Tym razem szybkość obsługi była odwrotnie proporcjonalna do jakości potraw. Na rachunek i możliwość jego zapłaty czekaliśmy tak długo, że zdążyłem podejść do hotelu i odebrać naszą walizkę. I to był znakomity pomysł, gdyż wszędzie dotarliśmy w ostatniej chwili – najpierw metrem na
Gare du Nord, a później taksówką z terminala 2 na dworcu lotniczym CDG na 3, ten dla tanich linii. Na szczęście zdążyliśmy na odprawę. Ledwo przeszliśmy przez kontrolę bezpieczeństwa, a już rozpoczął się nasz boarding.
Obłożenie samolotu było nieco wyższe, ale nie przekraczało 60%. Do obsługi ani jakości maszyny zastrzeżeń nie mieliśmy.