W
Kolonii dla odmiany trafiliśmy na przebłysk ładnej pogody. Do tego akurat jeszcze w czasie, gdy byliśmy obok katedry. Dwie wielkie wieże tej świątyni to symbol miasta i wręcz regionu.
Katedra kolońska, podobnie jak katedra św. Pawła w Londynie, szczęśliwie przetrwała bombardowania II wojny światowej. A mało kto pamięta, że ich historia jest krótka. W średniowieczu wzniesiono jedynie prezbiterium i część transeptu. Dopiero w II połowie XIX w. po odnalezieniu (podobno) oryginalnych planów ukończono świątynię. Znajdujący się w Brugii '
Relikwiarz św. Urszuli'
Hansa Memlinga, w scenie przybycia świętej do Kolonii, świetnie ilustruje widok miasta w końcu XV w. Widać tylko prezbiterium katedry, a nad miastem górowała sylwetka wieży kościoła Gross St. Martin.
Właśnie ta świątynia, położona nieopodal naszego hotelu, była naszym kolejnym celem (po zmianie nieco przemoczonych ubrań). W odróżnieniu od katedry świątynia została z znacznym stopniu zniszczona podczas wojny. Nie przetrwały sklepienia oraz część wieży. Oglądaliśmy zatem w znacznym stopniu rekonstrukcję wielkiej romańskiej bazyliki. Jej cechą charakterystyczną jest wysoka wieża na sklepieniu nawy z prezbiterium. Druga cecha – wspólna z pozostałymi jedenastoma romańskimi bazylikami miasta – to trójlistne zakończenie absydy. Wewnątrz widać, że obecne sklepienia są wylane z betonu. Na szczęście ocalała część oryginalnego wyposażenia – przede wszystkim rzeźby i nastawy ołtarzowe, a resztę uzupełniono ciekawymi przykładami współczesnej sztuki sakralnej. Otoczenie jest nieciekawe – proste budynki mieszkalne z lat 50-tych i początku 60-tych. Dziś, z uwagi na niższy standard niż obecne potrzeby i możliwości obywateli Bundeslandu, zamieszkałe w znacznej części przez gastarbeiterów z Turcji i innych krajów. W ogóle współczesna zabudowa Kolonii nie prezentuje się najlepiej. Ale to właśnie efekt szybkiej powojennej odbudowy. Na
rynku też nie odbudowano zbyt wielu starych kamienic.
Atrakcją
Kolonii jest także duża ilość browarów, produkujących wyłącznie piwo fermentacji powierzchniowej, tzw.
kölsch. Niemal każdy z takich browarów ma przy swojej siedzibie piwiarnie z restauracją. W jednej z nich - Bierhaus en d`r Salzgass - zjedliśmy późny obiad, a właściwie kolację. Bardzo podobała nam się atmosfera. Kelnerzy zostawiali na stoliku długi i cienki kawałek kartki, na którym kreską odznaczali ilość szklanek o pojemności 0,2 l przyniesionych kölschy. Piwo to bowiem serwują wyłącznie w takich naczyniach. Wiedzieliśmy zatem, od kogo zwyczaj takiego odznaczania przejęli Czesi. Kuchnia nadreńska jest dość pożywna, w menu była nawet dziczyzna. Kölsch jest piwem, które nam smakowało, z uwagi na zmniejszoną ilość goryczki, lekki posmak kwasku oraz nie za dużo gazu.