Whitesands Bay to kolejne miejsce, które nas nie rozczarowało. Parafrazując Hitchcocka – zaczęło się ciekawie, a później było już tylko lepiej ;-). Piaszczysta plaża, kilka kilometrów od St. David's, cieszy się dużym zainteresowaniem okolicznych mieszkańców. Woda była oczywiście zimna, ale nie przeszkadzało to kajakarzom, surferom czy nawet pływakom. Brytyjską specyfiką był natomiast fakt, że na prawo od nas ojciec z synem grali w rugby, a po lewej rodzina z dziećmi w
krykieta. Takie widoki na plaży rzadko można zobaczyć poza UK ;-).
Z plaży udaliśmy się na przechadzkę klifami do przylądka
St. Davids Head, najbardziej wysuniętej na zachód kontynentalnej części Walii. Spacer klifami również przyniósł kilka niespodzianek. Po pierwsze, ładne widoki na klify i inne formacje skalne na brzegu. Po drugie, bujną roślinność, łącznie z kwitnącymi na fioletowo, nie rozpoznanymi przez nas kwiatkami. No i największy hit – nagle weszliśmy w stado pasących się koni (czy może koników), wszystkich jasnej maści. Dwa z nich ujęły nas tym, że ich głowy przytulały się do siebie. Gdy je minęliśmy, niemal synchronicznie, schowały głowy w zarośla, jakby były zawstydzone ;-).
Wybrzeże jest częścią
Pembrokeshire Coast National Park.
Z 'Głowy Świętego Dawida' roztacza się piękny widok na morze, wybrzeże, m.in. Whitesands Bay oraz na wyspę Ramsay. W ciągu dnia są tam organizowane rejsy, m.in. na bird watching.
Wracaliśmy tą samą ścieżką, ale koników, czy też
walijskich kucy górskich, już nie spotkaliśmy. Jesteśmy jednak pewni, że nie spadły z klifu. A ludziom się to zdarza, o czym informowały nas znaki ostrzegawcze w obu językach.