Głównym celem tego dnia było
St. David's. Miasto reklamowane jako najmniejsze w całym UK i (na wyrost) religijne centrum kraju. Droga była długa, ale większość przebiegała autostradą. Dopiero ostatnie 60 km było jazdą przez niezliczoną ilość rond. Ale nasza nawigacja nie dała tym razem plamy. Gdy zajechaliśmy do miasta i skierowaliśmy się w stronę katedry i ruin pałacu, nie było już wątpliwości, że warto było tyle czasu jechać. Obie budowle położone są w niecce, poniżej miasteczka. Pomiędzy nimi przepływa rzeka Alun, będąca właściwie strumieniem.
Katedra, największa w Walii, robi duże wrażenie. Po pierwsze jest pięknie położona. Bryła typowa dla katedr brytyjskich – trójnawowa bazylika z transeptem, wieżą na przecięciu nawy głównej i transeptu i kaplicą (a nawet kaplicami) za prezbiterium. Nawę główną zamyka od góry drewniany sufit z dębu irlandzkiego z przełomu XV i XVI w. Prezbiterium przykryte jest kolorowym sufitem, zaś kaplice późniejszymi
sklepieniami wachlarzowymi. Prezbiterium od nawy oddziela przegroda chórowa (w zasadzie niby odpowiednik ikonostasu). Było to reguła przed soborem trydenckim i w okresie reformacji protestanci, wbrew różnym zarzutom, nie niszczyli ani tych przegród, ani dekoracji (np. rzeźby
św. Dawida w tym przypadku). Święty z VI-VII w. przedstawiany jest z gołębicą (symbolem Ducha Świętego), siedzącą na ramieniu. Podobno usiadła, gdy przemawiał do biskupów. W ogóle po walijsku St. David to Dewi Sant, ale St. David's to już ... Tyddewi.
Fasada katedry została dokończona w XIX w. W dawnej kaplicy mariackiej, po przeciwnym końcu dziedzińca, jest bar restauracyjny. Gdy składaliśmy zamówienia okazało się, że przyjmowała je ... nasza rodaczka, pracująca tam przez wakacje. Poleciła nam koniecznie wizytę w Whitesands Bay, za co jesteśmy jej wdzięczni. Ciekawostką jest fakt, że St. David's, a raczej wtedy jeszcze Tyddewi, było do początków XIII w. ostatnim bastionem dekoracji (np. rzeźby
kościoła starobrytyjskiego.
Wstęp do ruin pałacu biskupiego jest płatny, ale warto tam wejść. Mimo zniszczeń, budowany na przełomie XIII i XIV wieku gmach, prezentuje się ciągle okazale. W dobrym stanie zachowały się obramienia okien i arkady. Widać, że nie szczędzono na kosztach przy budowie. Cały czas trwają zresztą jakieś prace renowacyjne, m.in. w Great Hall.
Na terenie Cathedral Close znajduje się cmentarz, a właściwie to chyba już tylko zbiór płyt nagrobnych. Do miasta wchodzi się po schodach, w stronę wieży bramnej. Z 2000 mieszkańców St. David's to właściwie taka duża wioska, ale atrakcji ma więcej niż sporo wielotysięcznych miast. Na środku głównego palcu stoi celtycki krzyż, a wokół rosną drzewa niewątpliwie egzotyczne, przypominające palmy czy juki. Domki są małe, najwyżej piętrowe i albo z kamienia, albo pomalowane na różne kolory. Część z nich ma walijskie nazwy. W St. David's muszą mieszkać ludzie, dla których cymraeg jest pierwszym językiem. Zauważyliśmy, że w kościele
prezbiteriańskim nabożeństwa są dwujęzyczne, a jego nazwa po walijsku jest napisane nawet większymi literami.
St. David's zrobiło na nas bardzo duże wrażenie. To jedno z najładniejszych miejsc na wyspach brytyjskich i trudno odmówić racji przewodnikom, zgodnie z którymi nie można go nie odwiedzić w Walii. To tak jakby zobaczyć Polskę bez np. Krakowa.