W
Cardiff przywitało nas pochmurne niebo z rzadkimi przebłyskami słońca. Po zainstalowaniu się w hotelu na obrzeżach miasta, ruszyliśmy do centrum. Zaczęliśmy od zamku, który w znacznej części jest po prostu budowlą XIX-wieczną, ale bardzo efektowną. Zaprojektował go
William Burgess dla
markiza Bute’a, bogatego Szkota, który został burmistrzem Cardiff w stylu, który Brytyjczycy nazywają
gothic revival, a my po prostu neogotykiem. Niestety, nie pozwolono nam (zwiedzanie było grupowe) focić we wnętrzach, które są bardzo ciekawe. Najstarszym fragmentem zamku, jeszcze średniowiecznym, jest owalna wieża, stanowiąca też świetny punkt widokowy. Z zamku, poprzez pobliski park, udaliśmy się nad rzekę Taff, by zobaczyć
Millennium Stadium, czyli główny stadion Walii. Wbrew powszechnemu mniemaniu polskich kibiców, powstał on przede wszystkim po to, by Walijczycy mieli gdzie oglądać swoich rugbistów, których reprezentacja, w odróżnieniu od piłkarskiej, należy do czołówki światowej. Szczególnie dobrze wspominają lata
70-te, kiedy to Walijczycy wygrali siedmiokrotnie Turniej Pięciu (obecnie Sześciu) Narodów, a ich najlepsi gracze z tego okresu jak Gareth Edwards czy J.P.R. Williams, byli niemal bohaterami narodowymi. W każdym razie stadion powstał specjalnie na
Puchar Świata w Rugby (Union) w 1999 r. W rozgrywanym tu finale, Australia pokonała Francję. Turniej i uczestnicy są upamiętnieni mozaikami przed wejściem.
Nam stadion kojarzy się z dwoma zwycięstwami naszej reprezentacji pod wodzą Engela i Janasa nad Walią, w eliminacjach do mistrzostw świata w 2002 i 2006 r. Na linkach widać jednak, która z dyscyplin gromadzi na trybunach większą ilość Walijczyków ;-).
Stadion jest imponujący, i widać go niemal z każdego punktu miasta. Niestety, jego rozmiary utrudniały sfocenie czystej bryły. Tym bardziej, gdy rozpoczęła się mżawka. Okolice były przy tym dość rozkopane, co uniemożliwiło m.in. zrobienie zdjęcia
Davida Lloyda George'a, chyba najbardziej znanego polityka walijskiego pochodzenia. Po krótkim spacerze po centrum, trafiliśmy wreszcie do jednego z pubów. Ciekawostką był wystrój wnętrza – wszystko o rugby. Były tam zatem koszulki reprezentacji narodowej, szaliki, proporce i zdjęcia reprezentantów (m.in. wymienionych powyżej). Ale bez akcentów szowinistycznych, gdyż za barem wisiały też pamiątkowe odznaki i proporce innych reprezentacji – uczestników
Turnieju o Puchar Sześciu Narodów. Na ekranie telewizora były transmitowane natomiast rozgrywki ligi angielskiej w
Rugby League.
Mimo, że jeden ze sklepów vis a vis zamku reklamuje się m.in. bardzo długą nazwą w języku walijskim, znajomość tego języka okazała się bardzo ograniczona. Nikt nie potrafił przetłumaczyć jednego zdania, które chcieliśmy wysłać znajomym SMSem. Cardiff jest Caerdydd raczej tylko z nazwy :-(.