Wsiedliśmy na stacji Westerntor. Pociąg wjechał na peron prowadzony przez prawdziwą lokomotywę parową. Także po wagonach widać było, że mają po kilkadziesiąt lat. Szczególnie – jak się okazało - pomocne były pomosty przed wejściem do i wyjściem z wagonu. Droga na szczyt w prostej linii liczy kilkanaście kilometrów, ale tory poprowadzono dokoła góry, więc podróż w jedną stronę trwała ok. jednej godziny i czterdziestu minut. Ale wcale nie dłużyła się, dzięki pięknym mijanym górskim krajobrazom. Tory położono w celu ułatwienia wyrębu lasów. Na szczęście już tego zaniechano, a piękna trasa stanowi atrakcję turystyczną.
Brockenbahn stanowi część systemu
kolejek wąskotorowych gór Harz, które kursują przez kilka miejscowości, niewątpliwie najbardziej znaną (obecnie istnieją
trzy trasy
kolejek). Za czasów NRD na szczycie góry komunistyczne władze umieściły urządzenia nasłuchowe, więc trasę skrócono do stacji Schierke, gdzie mieliśmy kilku minutowy postój. Drugi był na mijance, ale tylko w drodze powrotnej. W Saksonii Anhalt partia Zielonych musi być jeszcze dość słaba, gdyż lokomotywa jest opalana prawdziwym węglem. Mogliśmy się o tym przekonać wyglądając przez okna. Po chwili mieliśmy na głowie mnóstwo sadzy, ale warto było :-).
W miarę zbliżania się do szczytu las był coraz bardziej przerzedzony, by wreszcie zmienić się w kosodrzewinę. Tam też zbiegają się szlaki piesze ... i rowerowe, gdzie mogliśmy zauważyć pojedynczych turystów aktywnie spędzających wolny czas (wyrzut sumienia, że wjechaliśmy zamiast wejść, ale czas nas gonił).
Końcowa stacja jest chyba najładniej położonym przystankiem kolejowym jaki widzieliśmy. Pociąg stał na tle panoramy gór Harz, a lokomotywa przemieszczała się z początku składu na jego koniec, który znów stawał się początkiem. Na samym szczycie
Brockenu, oprócz masztu telewizyjnego stoi nowoczesny hotel oraz w najwyższym punkcie kilka głazów, informujących o tym, że właśnie osiągnęliśmy 1 141 m n.p.m. Wokół przykuto metalowe tablice z informacjami o odległościach od zarówno znanych jak i pobliskich miejscowości. Były wśród nich m.in. Wernigerode i Huysburg, ale też Warszawa (715 km). Ale nie ma się co łudzić, to pewnie NRD-owska zaszłość a nasza stolica znalazła się tam jako siedziba bratniej partii komunistycznej. Upamiętniono tez pobyty na Brockenie
Johanna Wolfganga Goethe i
Heinricha Heine. Pierwszy z nich umieścił nawet na tym szczycie - za mitologią germańską - sabat czarownic. Ciekawostką jest też zjawisko opisane jako
widmo Brockenu, którego jednakże nie było nam dane zaobserwować. Ponadto rozpościerał się stamtąd piękny widok zarówno na góry Harz, jak i pagórki Dolnej Saksonii. Obok jednego z krzaków zachowało się nawet kilka garści śniegu. Wreszcie zauważyliśmy poruszające się małe kłębowisko dymu. Oznaczało to, że właśnie nadjeżdża nasz powrotny pociąg. Mieliśmy okazję do sfotografowania i sfilmowania efektownego wjazdu, po czym wsiedliśmy i udaliśmy się w drogę powrotną. I tym razem podziwialiśmy piękne widoki oraz ostatni popołudniowy skład na mijance. Pełni pozytywnych wrażeń i zazdroszcząc Niemcom takiej pięknej kolejowej trasy widokowej, wysiedliśmy na końcowym przystanku na dworcu w Wernigerode.