W południe wyruszyliśmy do Tirgu Mures, tym razem na
lotnisko. Po drodze mijaliśmy m.in. wozy miejscowych rolników oraz wsie węgierskie. Gdy dojeżdżaliśmy do miasta zaczęła się psuć pogoda. Na lotnisku zdaliśmy samochód Rumunowi o swojsko brzmiącym imieniu Marius (wymawia się ... Mariusz) a następnie czekaliśmy w towarzystwie niemal samych Węgrów. Niestety, nie było tam żadnego sklepu i nie przywieźliśmy ze sobą wina rumuńskiego :-( Gdy wchodziliśmy do samolotu, zaczyna się mżawka.