Drugi dzień pobytu postanowiliśmy przeznaczyć na podziwianie amsterdamskiej architektury oraz oczywiście rejs po kanałach. Pogoda zapowiadała się lepsza, toteż tramwajem ruszyliśmy w stronę centrum. Po dwóch przystankach do naszego wagonu wsiadła ... dwukrotnie spotkana przez nas poprzedniego dnia amerykańska rodzina. Znowu przywitaliśmy się i śmieliśmy z jego powtarzającego się zbiegu okoliczności ;-).
Niestety dla nas, główne punkty miasta były rozkopane. Szczególnie Damrak, czyli ulica między dworcem, a placem Dam i okolice. Szczególnie kiepsko prezentował się w takiej sytuacji dworzec, obstawiony dźwigami, rusztowaniami i ogrodzeniami. Niewiele lepiej wyglądał znad nich kościół św. Mikołaja - główna katolicka świątynia miasta. Ciekawostką jest fakt, że mimo, iż wygląda na solidną budowlę, wykonano ją w połowie XIX w. ... z drewna. Myślę, że gdyby kościół budowali protestanci, woleliby mieć mniej efektowną budowlę, ale solidniejszą ;-).
Za to kanał przy
Damraku prezentował się niezwykle ciekawie. Od południa graniczy z wąskimi kamienicami, niekiedy przechylonymi w jedną stronę. Z kolei od zachodu z budynkiem dawnej giełdy
Hendrika Petrusa Berlage.
Giełda została zbudowana w stylu, który można określić jako wczesny modernizm. Ceglany budynek z oszczędną dekoracją. Jego usytuowanie potwierdzało znaczenie handlu dla rozwoju miasta. Niestety, nie pełni już swej funkcji, a w poniedziałki jest zamknięty dla zwiedzających.
Ulicami wzdłuż kanałów i mostami nad nimi, dotarliśmy do kolejnego ‘punktu programu’ –
Oude Kerk, czyli starego kościoła. To jedna z nielicznych świątyń, która nadal pełni funkcje sakralne. Jak większość gotyckich kościołów, budowanych na grząskim gruncie, nie posiada ceglanego, ani tym bardziej kamiennego sklepienia. Jest ono naśladowane przez drewniany sufit, imitujący gotyckie żebra i ich wypełnienia.
Ponieważ od czasów reformacji świątynia służy wiernym Holenderskiego Kościoła Reformowanego, (oficjalny skrót NH, w odróżnieniu od katolickiego RK), usunięto z niej wszelkie wizerunki Marii i świętych, jako odwracające uwagę od Słowa Bożego i Chrystusa. Tym bardziej bielone ściany są pięknym tłem dla organów i drewnianego sufitu oraz wyposażenia (kazalnica, ławki) oraz witraży. W bocznej nawie, na stropach, odsłonięto częściowo zachowane średniowieczne polichromie. Ciekawostką są też modele statków – nietypowa dla nas, ale charakterystyczna dla krajów morskich dekoracja kościołów. Świątynia słynie też ze swoich barokowych organów, na których wykonywane są często koncerty muzyki dawnej. Rola tego instrumentu w protestantyzmie jest ogromna i dzięki temu turyści mają okazję podziwiać jak misternie są wykonane, a czasem docenić ich brzmienie.
Oude Kerk – jak na ironię – jest położony w dzielnicy
De Wallen, bardziej znanej jako „dzielnica czerwonych latarni”. Za dnia czerwieni nie widać, ale w dalszym ciągu w witrynach większości budynków stoją dziewczyny w bieliźnie. Wokół krążą ich ‘agenci’ i ‘ochraniarze’, którzy oprócz namawiania do skorzystania z ich usług, tępią przede wszystkim ... fotografów. Nie jest bowiem żadną tajemnicą, że większość dziewczyn oferujących płatny seks przyjechała do Holandii z biedniejszych krajów (podobno w znacznym stopniu z dawnych demoludów), gdzie rodzina nic nie wie o ich 'profesji'. I nie da się ukryć, że bardzo wiele spośród nich to nasze
rodaczki. Jakkolwiek ich agenci par nie atakują, tym niemniej nasz aparat był pod ich baczną obserwacją. Woleliśmy zatem nie ryzykować. Zaś sam '
red lights district' za dnia wygląda przygnębiająco. Podczas pierwszego pobytu byliśmy tam wieczorem, gdy witryny są podświetlone (na czerwono oczywiście) i wszystko wygląda jak wyprawa do portowej dzielnicy. Przy świetle dziennym widok
dziewczyn w bikini w witrynach wystaw pośród przechodniów i ludzi wykonujących swoją pracę okazuje się całkowicie pozbawiony wszelkich elementów egzotyki i przygody.
W pobliżu są jeszcze dwa interesujące obiekty – średniowieczny budynek wagi miejskiej oraz …. świątynia buddyjska. W tym miejscu, pośród kamienic ze schodkowymi szczytami ,wygląda kiczowato i pasuje jak przysłowiowy kwiatek do kożucha, ale jest ciekawostką i kolejnym dowodem na wielokulturowość Amsterdamu.
Następnie przez jakiś czas kontynuowaliśmy spacer wzdłuż kanałów, mijając m.in.
muzeum haszyszu i marihuany, by powrócić na Damrak.